Forum Klub Pisarski Strona Główna
Klub Pisarski
Widzisz te błękitne wrota? Prowadzą do wymiaru wiecznej nocy, gdzie srebrny glob rozświetla mrok. To tu, w jego blasku rodzą się marzenia. Chcesz poczuć jak rodzi się Twoja wena? Tak? To zapraszam do naszego Księżycowego Wymiaru Marzeń!
FAQ Szukaj Użytkownicy Grupy Galerie Rejestracja Zaloguj

Forum Klub Pisarski Strona Główna
Forum Klub Pisarski Strona Główna ...Miyoko (Admin) / Księżycowa Księżniczka, czyli powrót Sailor Moon / Rozdziały (SM) I. Spotkanie po latach
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Napisz nowy temat     Odpowiedz do tematu
Pon 0:29, 15 Lut 2010
Autor Wiadomość
Miyoko
Przewodnicząca Klubu Pisarskiego


Dołączył: 01 Sty 2009
Posty: 168
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: ^^ Wszechświat ^^
Płeć: Kobieta

Temat postu: I. Spotkanie po latach
Piękny słoneczny dzień. Lato. Ludzie wylegli na powietrze, by cieszyć się promieniami słońca, by po prostu odpocząć. Tak bezchmurnego nieba dawno nie było. Trzeba to wykorzystać.
Gdzie by się nie poszło, czy do parku czy na plac zabaw, wszędzie był gwar. Gwar szczęśliwych ludzi, którzy wylegli na ulice by odpocząć od murowanych czterech ścian.
Plac na rynku tokijskim. Ogrom ludzi. Tłok. Ścisk. Hałas rozmów. Niekiedy wrzask dzieci, którym rodzice nie chcą kupić zabawki. W takim miejscu jak to nikt by się nie spodziewał tego, co się stało. Wśród tak dużej "publiczności" nagle na samym środku wyrasta niby spod ziemi stwór i zaczyna zbierać energię ludzi. Ciężko opisać jego wygląd, gdyż jest to po prostu wielka kupa błota. Macki, którymi odbiera ludziom energię życiową, są niczym sznury pokryte ciemnym szlamem. Owijają się wokół swych ofiar, a gdy te już są całkowicie pozbawione energii atakują następną osobę, wypuszczając z uścisku bezwładne ciała. W ciągu kilku chwil krzyki ustają, a ludzie padają na bruk bez cienia siły. Żyją, ale wkrótce dokonają żywota w tym skwarze. Co gorsza, są w 100% świadomi, jednak nie mają siły myśleć o tym wszystkim. Jedyne, czego są pewni, to tego, że śmierć po nich przyszła.
Wkrótce przybywa policja. Ba! Nawet wojsko! Ale to na nic. Ostrzał z jakiejkolwiek broni jest daremny. Potwór wsysa w swoje ogromne cielsko pociski, a następnie traktuje nimi swoich "oprawców". Policjanci i wojskowi padają ranni na ziemię, a potwór zabiera im resztki sił.
Ci, których stwór jeszcze nie dopadł, biegają w kółko niczym poparzeni. Jednak nie uciekają z pola walki. To głupi błąd, który będzie kosztował ich życie, gdyż potwór ciągle rośnie, a z nim zasięg jego macek.
Coraz więcej ciał spoczywało wokół rosnącego błotnistego stwora. Na placu targowym było już praktycznie zupełnie cicho. Nawet ptaki nie śmiały przerywać posiłku potwora swoimi świergotami. Ta część dziwoląga, gdzie powinna znajdować się głowa, obracała się wokół własnej osi jak gdyby czegoś szukała. Obracała się dość powoli, dlatego chwilę to trwało zanim się "głowa" potwora zatrzymała. Tak. Znalazł to czego szukał. Na wzgórzu położonym nieopodal targu stał ktoś i najwidoczniej przyglądał się całej sytuacji. Potwór nie zaprzestając wysysania energii wpatrywał się w sylwetkę młodej dziewczyny, której długie włosy falowały pod wpływem mocniejszego podmuchu wiatru. Przeraziła się gdy dostrzegła, że "bagniak" się nią zainteresował. Zrobiła krok w tył, chowając się w cieniu drzewa wiśni, koło którego stała. Nagle wiatr mocniej niż przedtem zawiał i wokół potwora pojawiły się cztery postaci, okrążając go. Na niebo wstępowały chmury naganiane przez coraz mocniejsze podmuchy wiatru. Pogoda diametralnie się zmieniła. Słońce całkowicie schowało się za ciemnym obłokiem, jak gdyby nie chcąc patrzeć na nadchodzącą walkę.
Czarodziejki skinęły do siebie porozumiewawczo i już miały zaatakować bestię kiedy ta nagle zniknęła. Po prostu wyparowała. W jednej sekundzie była, a w drugiej już jej nie było. Wojowniczki tylko po sobie spojrzały zdziwione i zaczęły rozglądać się po rynku. Wyglądał niczym pole bitwy.
Dziewczyna na wzgórzu również była zaskoczona takim zwrotem akcji. Była wdzięczna czarodziejkom. Gdyby się nie pojawiły, ona teraz zapewne konałaby razem z pozostałymi. Mimo, iż bagniak zniknął, ona nie czuła się pewnie. Wolałaby go widzieć martwego (o ile to coś było żywe), niż nie wiedzieć gdzie jest. Bała się, że za chwilę pojawi się tuż za nią, a wtedy nie miałaby szans na ucieczkę. Nawet jeśli by krzyczała, to wojowniczki by jej zapewne nie usłyszały. Niespokojnie rozglądała się po placu rynkowym oraz po najbliższej okolicy. Miała stąd bardzo dobry widok. Widziała cały rynek, a nawet przylegające do niego domostwa. Nagle po drugiej stronie, kilkanaście metrów za placem rynkowym zamajaczyła jakaś postać, by po chwili zmaterializować się całkiem jako bagniak. Reakcja czarodziejek była natychmiastowa. Rzuciły się biegiem w stronę bestii, ale zanim do niej dobiegły, ta zniknęła. Po kilku sekundach pojawiła się znowu kilkanaście metrów dalej. Czwórka wojowniczek znów zaczęła biec. Tym razem szybciej i nie zatrzymywały się, gdy potwór znikał. Jednak on wciąż im się wymykał, był po prostu szybszy. Używał chyba teleportacji, albo jakiegoś rodzaju niewidzialnego biegu.
Dziewczyna na wzgórzu przyglądała się tej gonitwie ze smutkiem. Dopiero, gdy potwór był kilkadziesiąt metrów od placu rynkowego, zorientowała się ona dokąd bagniak kieruje swoje "kroki".
~On zmierza w stronę osiedla! Niedobrze...~ Pomyślała, ale niestety nie mogła z tym nic zrobić, wojowniczki były daleko i zbyt szybko się oddalały, by mogła je dogonić.
Długo nie myśląc zbiegła po zboczu wzgórza i po kilku minutach znalazła się na placu rynkowym. Chociaż teraz raczej można by go nazwać placem boju. Wszędzie leżały bezwładne i bezsilne ciała zaatakowanych. Powoli odzyskiwali siły, wszyscy na szczęście żyli. Wskazywały na to ich delikatne, niezgrabne ruchy oraz jęki spowodowane bólem i bezsilnością.
Brunetka rozglądała się spokojnie, jakby oceniając stan każdego z osobna. Jej długie, bo sięgające do kolan włosy, delikatnie rozwiewał wiatr, a słońce, które właśnie wyszło zza chmur, je oblewało swoimi promieniami, nadając im złotego połysku. Miodowe, wręcz złote oczy ze smutkiem i współczuciem patrzyły na cierpienie ludzi, który nie mieli tyle szczęścia, co ona. W końcu dojrzała kilka osób, które wyglądały na bardziej poturbowane. Pewnym krokiem podążała w ich stronę, zgrabnie wymijając "odpoczywających" po drodze ludzi. Gdy wreszcie dotarła do wybranego celu, nic nie mówiąc założyła potrzebne opatrunki, wcześniej je przygotowując poprzez oderwanie kawałków materiału ze swojej białej sukienki sięgającej za kolano. W ciągu kilku minut opatrzyła kilkanaście osób, które mocno krwawiły oraz kilka osób, które miały niezbyt poważne zadrapania. Nic nie mówiła. Spoglądała ciepło na każdego, zakładała opatrunek, przemywała ranę i odchodziła do następnej osoby. Wszyscy uśmiechami wyrażali swoją wdzięczność. Wreszcie przy północnej części placu, w miejscu gdzie ostatnie osoby zostały zaatakowane nim stwór zniknął, natrafiła na kobietę, która nie ruszała się i nawet nie jęczała, jak gdyby nic nie czuła. Brunetka wiedziała, że kobieta żyje, gdyż nerwowo poruszała oczami, próbując zrozumieć swoją sytuację. Gdy dziewczyna weszła w pole jej widzenia, w pierwszej chwili wyraz oczu kobiety przedstawiał strach. Jednak, gdy ujrzała ciepły uśmiech tej młodej panny uspokoiła się.
-Proszę się nie ruszać. Wydaje mi się, że może pani mieć złamany kręgosłup. - Odezwała się dość cicho złotooka. Pierwszy raz od kiedy weszła na plac z jej ust wypłynęły dźwięki. Jej głos był delikatny, aksamitny, kojący. Od samego słuchania na duszy robiło się cieplej.
- Mogę jedynie opatrzyć te rany, do których jestem w stanie dotrzeć bez naruszenia pozycji w jakiej pani się znajduje. - Kobieta się delikatnie uśmiechnęła i spokojnie patrzyła na poczynania tej drobnej i dobrodusznej dziewczyny. Gdy ta się uwinęła z opatrunkami, zajęła się zadrapaniami na twarzy poszkodowanej. Urwała kolejny kawałek sukienki, napluła (ślina ma właściwości odkażające) na materiał i zaczęła delikatnie przecierać rany.
-Nic mi nie będzie, kochane dziecko. - Powiedziała po chwili z wielkim trudem poturbowana kobieta. - Tam, po prawo, siedzi chłopiec. Jemu się bardziej przyda Twoja pomoc. - Odetchnęła ciężko, gdy skończyła mówić. Najwidoczniej sprawiało jej to nie małą trudność. Brunetka nie chętnie odstąpiła od pomocy. Wiedziała, że kobieta się myli mówiąc, że nic jej nie będzie. Wskazywała na to jej pozycja. Leżała ona ni to na plecach ni to na prawym boku. Jej tułów wygięty był w tył. Prawa ręka spoczywała pod głową i skierowana była w lewo, a lewe ramię bezwładnie leżało na brzuchu kobiety. Jej obie nogi były zgięte i zwrócone kolanami w lewą stronę. Lewa noga idealnie przylegała do placu. Dziewczyna wiedziała, że ta kobieta ma bardzo małe szanse, żeby przeżyć, a nawet jeśli to nie wróci już do dawnej sprawności. Brunetka jeszcze raz spojrzała na kobietę, a ta jakby chciała ją przekonać, że nic jej nie jest uśmiechnęła się.
Miodowo - oka wstała i rozejrzała się w poszukiwaniu chłopca, o którym powiedziała jej kobieta. Długo szukać nie musiała. Siedział w rogu placu, jakieś 5 metrów od nich. Odwrócony był tyłem, ale mimo to widać było, że chłopak jest młody. Miał może 5 lat. Kołysał się jak w chorobie sierocej, a było to wynikiem dramatu jaki przeżył. Po szybkiej analizie, można było stwierdzić, że nie był ranny, ale takie małe dzieci same na placu nie przebywają. Zapewne był tu z rodziną. Dziewczyna powoli ruszyła w jego kierunku. Starała się stąpać cicho, by dziecka nie wystraszyć. Podeszła po chwili i nic nie mówiąc uklękła po jego prawej stronie, nie zważając na to, że przez to ubrudziła sobie sukienkę i nogi krwią, której kałuża się tu znajdowała. Chłopak chyba nie zauważył jej obecności. Nawet na nią nie spojrzał, wciąż mruczał sobie coś pod nosem i się kiwał. Dziewczyna spojrzała przed siebie. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, niebo zaczynało delikatnie zmieniać kolor. Złotooka nieśmiało spojrzała na chłopca. Widziała teraz jego prawy profil. Było to śliczne dziecko. Rysy miał delikatne, niczym dziewczynka. Zgrabny nosek był cały czerwony od płaczu, a policzki delikatnie zaróżowione, też zapewne od łez. Małe usteczka wygięte były w grymasie żalu, a bródka lekko drżała. Włosy miał ciemne, niczym noc, a oczu nie dało się zobaczyć, gdyż powieki były mocno zaciśnięte. Małe ciało chłopca oddawało cały jego strach i panikę. Trząsł się. Cichutko łkał. Brunetce łzy na sam widok cisnęły się do oczu, ale powstrzymywała je. Siedziała chwile w bezruchu, wciąż przyglądając się dziecku, po czym cichutko westchnęła chcąc zaznaczyć swoją obecność. Chłopak natychmiast zamarł w bezruchu i nie wydając z siebie żadnego dźwięku nieśmiało spojrzał w stronę, z której usłyszał westchnięcie. Jego cudne, orzechowe oczy ostrożnie przyglądały się przybyszce. Nagle, bez żadnego ostrzeżenia ani zawahania rzucił się w ramiona brunetki, co ją bardzo zaskoczyło. Jednak natychmiast go przytuliła, a chłopiec rozpłakał się, głośno łkając. Trwali tak dłuższą chwilę, aż w końcu brunet się odezwał.
-Moja.. mama... - Wydukał przez łzy. Dziewczyna odsunęła go delikatnie, tak by móc mu spojrzeć w oczy. Były smutne, pełne strachu, ba! przerażenia. - Mama... - Powtórzył niepewnie. - Musze... znaleźć...mama jest..ranna.. - Powiedział robiąc przerwy na łkania i rozpłakał się znowu. Brunetka przytuliła go mocno do siebie i szeptała mu do ucha, że na pewno znajdą jego mamę i ona opatrzy jej rany; że będzie dobrze. Gdy chłopczyk się uspokoił, dziewczyna postawiła go przed sobą i spoglądając w jego orzechowe oczy uśmiechnęła się krzepiąco. Po czym wstała i wzięła go na ręce, nie patrząc na to, iż jego spodenki były całe umazane krwią. Jej suknia, wcześniej śnieżnobiała i sięgająca za kolano, teraz od pasa w dół była nakrapiana czerwoną cieczą i kończyła się kilkanaście centymetrów przed kolanem. Ruszyła z chłopcem na poszukiwania jego matki.

Tym czasem na północ od placu tokijskiego miejsce ma pościg rodem z najlepszych filmów akcji. Przestępca umyka przed wymiarem sprawiedliwości. Zbieg wydaje się nie męczyć w ogóle i wciąż utrzymuje kilkunastometrowy dystans pomiędzy sobą i goniącymi go wojowniczkami. Jednak one powoli tracą siły, zmęczenie zaczyna brać górę. Stwór śmieje im się prosto w twarz, co jakiś czas przystając na chwilkę, by potem zniknąć i pojawić się dalej niż zwykle.
Domostwa zaczęły się zagęszczać, co zaniepokoiło czarodziejki. Bały się, by nie było więcej ofiar tego stwora, ale na całe szczęście pod czas pościgu nie spotkały żywej duszy. Jednak po chwili namysłu doszły do wniosku, że takie zagęszczenie domów im sprzyja. Porozumiały się ze sobą szybko w myśli i przystąpiły do wykonania planu. Na raz-dwa-trzy wskoczyły na dachy domów. Czarodziejka z Venus i Merkurego na prawo, a Jowisz i Mars na lewo. Postanowiły ostatkami siły spróbować dogonić bestię, a mogły to zrobić jedynie używając skoków z dachu na dach. Po chwili zmniejszyły dystans z kilkunastu metrów do kilku. Były zaledwie 5 metrów za bagniakiem kiedy ten nagle się zatrzymał. Czarodziejki okrążyły go, przyszykowały się do ataku, poszło! Ale cóż to? Dym opadł, a zwłok potwora ani jego samego ani widu ani słychu. Porażka.

*

-Nie wierzę! Uciekł nam! - Po niedużym mieszkaniu rozniósł się krzyk blondynki, która dopiero co przekroczyła próg wejścia. Za nią podążały jej trzy przyjaciółki. - Znowu nam uciekł! To jest po prostu nie do zniesienia!! Agrh! - Dodała siadając na kanapie. Zacisnęła pięści i zamknęła oczy chcąc się uspokoić. Na przeciw niebieskookiej stanęła dziewczyna o kruczo czarnych włosach i oparła się o stojący za nią stół, a ręce skrzyżowała na piersi. Wściekłym wzrokiem wpatrywała się w długowłosą. W pomieszczeniu zapadła głucha cisza. To było miłe urozmaicenie w porównaniu do gwaru panującego na letnim skwarze.
-Nie możesz się tak zachowywać! - Czarnowłosa powiedziała to tak nagle, że pozostałe podskoczyły, a blondynka spojrzała uważnie w jej czarne oczy. Czekała na dalszą część wypowiedzi. - Nie możesz chodzić po mieście i wykrzykiwać: "znowu uciekł!", "niech go tylko dorwę"!
-Ale ja już mam tego dosyć!! - Odkrzyknęła niebieskooka. Nie mogła znieść karcącego wzroku przyjaciółek. ON był wszystkiemu winny. - Nie mogę bezczynnie patrzeć na cierpienie... - Dodała prawie szeptem.
-A ty myślisz, że my możemy?! - Przeważnie to czarnowłosa była wybuchowa i nieobliczalna, jednak w tej sytuacji starała się opanowywać.
-Ale..on uciekł.. znowu... - Niebieskooka nie miała już siły krzyczeć. Jej głos był pełen smutku i złości jednocześnie. Szatynka, która do tej pory stała oparta o pobliską ścianę usiadła koło blondynki i przytuliła ją.
-Czujemy to samo, uwierz mi. Ale takie zachowanie...- Zielonooka przerwała szukając odpowiednich słów. - Rozumiemy cię, nie myśl, że nie, ale... - Dodała smutnym głosem i znów przerwała.
-...nie możemy zwracać na siebie niczyjej uwagi. - Dokończyła czwarta dziewczyna. W czasie rozmowy przyjaciółek usiadła ona przy stole twarzą do kanapy i teraz spoglądała na blondynkę i szatynkę znad ekranu laptopa. Nie usłyszawszy odpowiedzi wróciła do swojej pracy. Znowu zapadła cisza. Przyjaciółki z zadziwieniem wpatrywały się w krótkowłosą dziewczynę siedzącą przy stole. Wyraz jej twarzy nie zdradzał żadnych emocji, a niebieskie oczy oddawały skupienie dziewczyny. Odgarnęła opadający na oczy kosmyk krótkich, niebieskich włosów i spojrzała na oczekujące przyjaciółki.
-Nie ma co panikować, nie jest najgorzej. - Pozostałe domyślały się o co chodzi niebiesko-włosej i były bardzo zdziwione spokojnym tonem z jakim to powiedziała. - Wcześniejsi umykali nam przez 2-3 miesięce, a tego ścigamy dopiero kilka tygodni.
-Ale mi pocieszenie! - Blondynka pobiegła do swojego pokoju i z płaczem rzuciła się na łóżko.
-Ale ten zaatakował więcej osób niż pozostali razem wzięci.. - Dodała szeptem krótkowłosa.
-Nie, zostaw ją. Musi ochłonąć. - Powiedziała szatynka łapiąc czarnowłosą za rękę, gdy chciała ona iść do blondynki. To tylko by pogorszyło sprawę.

Słońce już prawie całkiem zaszło, gdy drzwi do pokoju złotowłosej lekko zaskrzypiały.
-Wiem, wyglądam okropnie, ale usnęłam sama nawet nie wiem kiedy. - Odpowiedziała na witające ją spojrzenia przyjaciółek. Nic nie odpowiedziały, jedynie się serdecznie uśmiechnęły. Niebieskowłosa wciąż pracowała na laptopie, czarnowłosa siedziała na kanapie i zawzięcie studiowała jakąś książkę, zaś szatynka gotowała obiad.
Z pokoju blondynki wychodziło się prosto do kuchni połączonej z jadanią i salonem jednocześnie. Pokój czarnowłosej znajduje się po lewo, obok pokoju złotowłosej. Natomiast wejście do pokoi szatynki i niebieskowłosej znajdują się w przedpokoju. Patrząc od wejścia do mieszkania na prawo znajduje się wejście do pokoju krótkowłosej, a na lewo pokój szatynki.
Niebieskooka długo się nie zastanawiała nad tym co ma ze sobą zrobić. Gotować nie umie, a jeśli chodzi o książki to czyta jedynie romanse, a do sprzętu elektronicznego woli się nie dotykać, bo jeszcze coś przez nią wybuchnie, dlatego postanowiła po prostu włączyć TV. Pierwszym kanałem na jaki włączyła były informacje tokijskie.
-Spójrzcie! Mówią o dzisiejszym ataku na rynku! - Jej dźwięczny głos tak nagle przerwał ciszę panującą od kilku chwil, że pozostałe dziewczyny podskoczyły na swoich miejscach i już chciały ją za to skrzyczeć, ale ich uwagę przykuł gość, z którym właśnie miał rozmawiać prezenter tokijskich informacji. Była to dziewczyna, która bardzo im kogoś przypominała.

-Jesteśmy na rynku tokijskim, gdzie kilka godzin wcześniej miały miejsce okropne zdarzenia. Wraz ze mną jest młoda dziewczyna, która była tu i widziała to wszystko, jak twierdzi.
-Ja nie twierdzę, tylko tu byłam. Stałam tam. - Operator pokazał pobliskie wzgórze z samotną wiśnią stojącą u jego szczytu. - Widziałam wszystko... - Dziewczyna spuściła głowę na myśl tego, co widziała stojąc koło drzewa.
-Więc dlaczego nie uciekłaś?
-Sama nie wiem. Może dlatego, że byłam głupia..? - Przerwała, jak gdyby się zastanawiała nad czymś. - Coś kazało mi tu zostać.
-A ile masz lat? Przepraszam, wiem, że kobiet się o wiek nie pyta, ale zachowałaś się nad wyraz dojrzale.
-15. A czy dojrzale się zachowałam, to nie wiem. Po prostu zrobiłam to co powinien zrobić każdy na moim miejscu. Jednak innym nie starczyło... odwagi...
-Co masz na myśli?
-Gdy potwór się oddalił (a to dlatego, że pojawiły się Czarodziejki i goniły go, gdyby nie one to nie wiem czy stałabym tu teraz), zbiegłam na plac i opatrywałam rannych. Jak pan widzi, mam obdartą i zakrwawioną sukienkę. Ale proszę mi dać skończyć. - Powiedziała, gdy zobaczyła, że prezenter szykuje się do powiedzenia czegoś. - Nie chwalę się tym, co zrobiłam, bo było to głupie i nierozważne. Potwór mógł w każdej chwili wrócić. Po prostu opowiadam jak było. Gdy tak opatrywałam te rany, widziałam sylwetki ludzi pochowanych za stoiskami targowymi. Słyszałam ich szepty, niczym wiatr bawiący się liśćmi drzew. Tchórze. Chociaż.. Nie. Nie mogę ich oceniać. Ale zamiast uciekać przyglądali mi się, ale nie pomogli. Na następny raz proszę, w imieniu swoim i innych, którzy być może zachowają się tak jak ja, jeśli nie chcecie pomóc to chociaż nie narażajcie własnego życia i oddalcie się na bezpieczną odległość od miejsca zdarzenia. - W końcu dziewczyna przerwała by zaczerpnąć powietrza. Całe ostatnie zdanie powiedziała jednym tchem. Cała ta opowieść była dla niej trudna, gdyż przywoływała obrazy z przed kilku godzin. - W końcu znalazłam kobietę, która miała złamany kręgosłup. Opatrzyłam ją, a ona wskazała mi chłopca. Podeszłam do niego. Był przerażony. Roztrzęsiony. Chciał szukać mamy, która, jak mówił, była ranna, więc wzięłam go na ręce i szukaliśmy.
-Znaleźliście?
-Tak. Faktycznie była ranna i to ciężko. Prawdę mówiąc, konała. Pomogłam jej na tyle, na ile mogłam. Kobieta umierała na moich oczach, a ja... ja.. mogłam jedynie opatrzyć jej rany... - Oczy dziewczyny zaszkliły się. Gdy tylko poczuła słoną ciecz szybko przetarła ręką policzki. - Przepraszam. To wszystko, ten cały dzień... to zbyt wiele, nawet jak dla mnie. Dodatkowo, kiedy zadzwoniłam na pogotowie zostałam... zbyta. - Dziewczyna przerwała na chwilę czekając na reakcję dziennikarza. Wznowiła opowieść, gdy rozmówca zrobił tylko zdziwiony i pytający jednocześnie wyraz twarzy. - Tak. Dobrze Pan usłyszał. Kobieta, która odebrała mój telefon (dobrze, że miałam przy sobie komórkę) stwierdziła, że nie ma mowy o tym, żebym dzwoniła z placu, bo nie byłabym w stanie po ataku potwora się ruszyć, a już tym bardziej być nietkniętą. A po chwili dodała, że nikt przecież nie przeżył ataku... Rozłączyła się...
-Co wtedy zrobiłaś?
-Zadzwoniłam jeszcze raz. Powiedziałam, że jeśli natychmiast nie wyśle tu karetki to dzwonię na policję i przejdę się do jej przełożonego i dopilnuję, żeby nigdy więcej nie zasiadła na dotychczasowym stołku. Chyba poskutkowało, bo za 5 minut karetka była na miejscu a wraz z nią przybył cały ten ich szef. Jakoś tak wyszło, że akurat on miał zmianę, więc postanowiłam wykorzystać okazję. Przeważnie nie jestem mściwa. Jednak powiedziałam mu o tym, jak potraktowała mnie ta kobieta. Powiedział, że jak tylko wróci da jej reprymendę i każdemu innemu.
-Jesteś tym usatysfakcjonowana?
-Tak, bo może dzięki temu uda się więcej osób uratować. Ona ze mną dyskutowała jakieś 5 minut, może nawet więcej. W tym czasie ktoś mógł umrzeć! Mógł umrzeć przez to, że ona mi nie wierzyła! Przecież konsekwencje z nieuzasadnionego wezwania można później wyciągnąć...
-No tak, ale to mógł być kawał, a w tym czasie ktoś mógł naprawdę potrzebować pomocy...
-Zgadza się, ale co jeśli by się to okazało nie być kawałem? To kto później poniesie odpowiedzialność?
-No dobrze. Wygrałaś. Wracając do matki tego chłopca.. Przeżyła?
-Tak. Zostałam z chłopcem dopóki rodzina się po niego nie zgłosiła. Matka podała nr telefonu do swojej siostry i policjant zadzwonił.
-A skąd policja się tu wzięła?
-Pogotowie zawiadomiło policję. Złożyłam zeznania i tyle.
-Więc dlaczego teraz, 3 godziny po tym jak karetka zabrała wszystkich rannych, jeszcze tu jesteś? Jest już praktycznie ciemno, nie powinnaś być teraz w domu..?
-Eh... Rozmyślałam o tym wszystkim, co się tu dzisiaj wydarzyło i nie zauważyłam, że tyle czasu już minęło... Mam nadzieję, że następnym razem, gdy będę komuś pomagała albo ratowała życie dołączą do mnie wszyscy ci, którzy również będą wstanie pomóc potrzebującym. A jeszcze większą nadzieję mam na to, iż taki atak więcej nie nastąpi...
-Dziękuję za relację, panno...
-Miyoko. Nazywam się Suzuki Miyoko.
-Panna Suzuki była moim i waszym gościem..
Na koniec operator pokazał bliżej twarz dziewczyny. Delikatnie się uśmiechnęła, a jej oczy zabłyszczały dziwnym blaskiem. Jej długie, ciemne włosy delikatnie zafalowały pod wpływem delikatnego wiatru.
-N..nie możliwe! - Wydusiła z siebie blondynka oglądająca wiadomości. Twarz dziewczyny po chwili zniknęła z ekranów, ale wszystkie dobrze zapamiętały wyraz oczu i ten uśmiech.
-To możliwe...? - Niepewnie i cicho zapytała szatynka.
-Możliwe... ale mało prawdopodobne... - Odparła zszokowana niebieskowłosa.
-Po tylu latach... czy wreszcie JĄ odnalazłyśmy...? - W głosie czarnowłosej nadzieja biła się ze strachem. - Musimy MU o tym powiedzieć! - Powiedziała i nie czekając na pozostałe wyszła z mieszkania. Przyjaciółki podążyły za kruczowłosą.

*

Ogród pełen pięknych kwiatów oblewanych złotymi promieniami słońca. W oddali piękny pałac, z którego wybiega dziewczynka o włosach białych z delikatnym złotym połyskiem. Jej oczy koloru delikatnego błękitu w słońcu wydawały się być wręcz białe. Pośród kwiatów roznosi się jej radosny śmiech. Z gracją podąża za nią para. Kobieta w pięknej białej sukni i mężczyzna w eleganckim fraku. Z czułością patrzą na swoją córkę zbierającą kwiaty.
-Jest taka podobna do matki, nie uważasz? - Mężczyzna tylko skinął twierdząco głową.

-Ne, Luna! - Białowłosa dogoniła swoją opiekunkę, która właśnie przemierzała pałacowy korytarz. - Gdzie jest moja mama i tata?
-Są zajęci.
-Nudzi mi się. - Stwierdziła znudzonym i zawiedzionym głosem księżniczka. - Nawet Czarodziejki nie mają dla mnie czasu...
-A czemu nie jesteś w ogrodzie? - Spytała kotka nie patrząc na rozmówczynię.
-Pada deszcz.... A gdzie jest babcia? - Dodała po chwili namysłu. Luna spojrzała na podopieczną spod oka.
-Tam gdzie zawsze, a co? - Próbowała odgadnąć co może chodzi po główce tej ślicznej panny, ale nie doczekała się odpowiedzi, gdyż księżniczka z tajemniczym błyskiem w oku pobiegła w kierunku tylko jej znanym.
-Babciuuuu!! - Krzyknęła rozradowana białogłowa, gdy tylko znalazła blond-włosą kobietę siedzącą w jasnej komnacie. Ta spojrzała swoimi niebieskimi oczami na wnuczkę. -Babciu! Tu jesteś! Szukałam cie! - Dodała po chwili i podeszła do kobiety. Ta się tylko promiennie uśmiechnęła i wróciła do przeglądania zdjęć. - Mogę też pooglądać?
-Oczywiście. Spójrz. To twoja matka, gdy była w twoim wieku. - Zdjęcie przedstawiało różowo-włosą pannę w uczesaną w dwa koczki, z którego były wypuszczone pasma włosów, po jednym z każdego. Pasma te sięgały jej do pasa. Dziewczyna ubrana była w białą bluzkę i niebieską, którą spódniczkę na szelkach. - Śliczna prawda? - Dziewczynka tylko przytaknęła. - A tu na balu. - Zdjęcie przedstawiało różowo-włosą w stroju księżniczki. - A tu w stroju czarodziejki. - Na tym zdjęciu czerwono-oka była starsza, pasma włosów wypuszczone z króliczych koków sięgały jej już do ud.
-Czy ja też kiedyś będę się mogła zmieniać w czarodziejkę? - Spytała poważnie i zrobiła zamyśloną minę. Jej piękna i młoda (z wyglądu) rozmówczyni się uśmiechnęła i odpowiedziała:
-Mam nadzieję, że pokój będzie trwał do końca świata i jeden dzień dłużej.
Nagle wszystko stanęło, jak gdyby ktoś zatrzymał wskazówki zegara. Obraz po chwili zaczął się zamazywać, by po kilku sekundach zmienić się w ciemność, przepełnioną głuchą ciszą.
Nic. Zero. Tylko pustka. A po niej huk. Ogłuszający huk. Jaskrawe światło. Od wybuchu. Czas znów biegł.
Wszędzie krew, martwe ciała. Różowo-włosa osłaniająca swoim ciałem białogłową. Krzyk czarodziejek. Martwe ciało blodynki opadające bezwiednie na plac przed wejściem do pałacu.
-BABCIU!!!! - Krzyk księżniczki, a po nim chwila ciszy. -MAMO! NIEEEEEEEE!!!!!! Mamo... - Później już tylko ciemność. Przerażająca ciemność...

*

Brunetka obudziła się cała zalana potem.
~Znowu ten sen. Znowu... ~ Opadła z powrotem na poduszkę i wytarła ślady po łzach. Tak. Płakała przez sen. Płakała tak co noc przez ostatnie pół roku. Nie wie kim są postacie ze snu, jednak on tak bardzo porusza jej serce i duszę, że płacze. Wylewa morze łez każdej nocy, a po obudzeniu czuje się tak, jakby to jej się tyczył owy sen. Rozmyślając znowu, co to był za sen i kim są osoby w nim się pojawiające, usnęła. Była zmęczona tak bardzo, jak by rzeczywistością a nie koszmarem był.

*

-Dwa tygodnie minęły... a po tym dziwnym stworze ani śladu. - Myślała głośno Ami, niebiesko-włosa dziewczyna nazywana przez swoje przyjaciółki geniuszem. Właśnie jak co rana analizowała dane, które do tej pory udało im się zebrać o tym dziwnym czymś, które dokładnie dwa tygodnie wcześniej dokonało zamachu na rynku tokijskim.
-Ciekawe czemu nie atakuje..? - Do rozmyślań przyłączyła się Mako, brunetka, zwana kuchmistrzynią.
-Nawet ogień nie umie mi odpowiedzieć.. Nic. Zero. Jak gdyby zdarzenie z przed dwóch tygodni nie miało miejsca. - Dodała siedząca przy kominku Rei, czarnowłosa dama, zwana kapłanką.
-Wyglądało na to, że zbierają energię i tak po prostu nagle by sobie odpuścili? Nie wierze! - Krzyknęła Minako, żywiołowa blondynka, zwana boginią miłości.
-Jak gdyby na coś czekali... - Dodał siedzący na parapecie mężczyzna. Nie, on tu nie mieszkał, on razem z tymi dziewczynami walczył w obronie Ziemi. Jego krótkie, ciemne włosy delikatnie powiewały pod wpływem delikatnego powiewu z uchylonego okna. Uważnie obserwował przechodniów swoimi granatowymi, jak burzowe chmury, oczami. Nic nie umknęło jego uwadze. Wszyscy szli niby weseli i szczęśliwi, jednak dla bystrego widza jasne było, że są nerwowi. Bali się. Wszyscy. Całe miasto bało się, bo potwór niby się pod ziemię zapadł, ale każdy czuł, że to jeszcze nie koniec.
-Oni się przygotowują. - Oczy wszystkich zwróciły się ku wejściu, gdzie właśnie stanęły trzy osoby, które dopiero co przybyły. Nie pukały, po prostu weszły. One również walczyły w obronie Ziemi. Słowa padły z ust kobiety o długich ciemno zielonych włosach.
-Lustro... Pokazało rynek tokijski. I morze bezwładnych ciał. Stwór trzymał jedno w swych łapskach... - Smutny głos kobiety o włosach koloru morskiej zieleni potoczył się po mieszkaniu. Delikatny błękit jej oczu również wyrażał to uczucie.
-Oni czekają, aż cel znów się tam pojawi. - Czerwono-fioletowe oczy kobiety o ciemnych, zielonych włosach uważnie przyglądały się lokatorkom mieszkania.
-Musimy go znaleźć przed nimi... - Dodała cicho, ale dobitnie ostatnia z przybyłych. Miała krótkie blond włosy i zielone oczy. Wyglądała niczym mężczyzna i tak też była ubrana. Spodnie i jakaś koszula. Jej towarzyszki natomiast przybyły w zwiewnych, kobiecych sukienkach.
-Musimy JĄ odnaleźć... Ja.. ja wiem, że ona żyje...- Powiedział po chwili ciszy brunet wpatrujący się wciąż w przechodniów mijających kamienicę. Nie mieli pojęcia, że ktoś przygląda im się z okna 4 piętra.
-Setsuna... Michiru... Haruka... Ile to już minęło? - Zaczęła powoli Ami lekko uśmiechając się do przybyłych.
-Całe wieki, geniuszu. - Blondwłosa Haruka uśmiechnęła się, ale jej oczy wciąż były smutne. Wszystkie wstały i witały się ciepło z przybyłymi przyjaciółkami. Faktycznie, całe wieki się nie widziały. Każda każdą wyściskała i nawet popłynęły łzy wzruszenia. Tylko brunet siedział jakiś taki niemrawy. Mówił, witał, ale wciąż obserwował ulicę.
Wszystkie usiadły przy stole. Długo czekały aż się w końcu zobaczą, po tak długim czasie, ale niestety, trzeba było wrócić do obowiązków i przerwać tą jakże wspaniałą chwilę.
-I co? Jak wasze poszukiwania? - Zapytała dość niepewnie Mako.
-Sprawdziłyśmy wszystkie kraje... - Pierwsza głos zabrała Setsuna.
-Wszystkie kontynenty i wyspy... - Wtrąciła Haruka, a po chwili kontynuowała zielonowłosa.
-... Nigdzie nie było jej aury. Ani stworów. Nic. Zwykłe życie.
-A inne planety? - Zapytała z nadzieją w głosie Minako.
-Niestety... - Ton z jakim Haruka to powiedziała mówił sam za siebie.
-Nie ma jej ani na Ziemi, ani w Układzie Słonecznym. Dalej niestety nasza moc nie sięga... – Czerwono-oka zakończyła raport z kilkuwiekowej (!!) wyprawy.
-A księżniczka Kakyu? Może ona nam pomoże..? - Odezwała się Rei, która do tej pory w milczeniu słuchała. Setsuna smutnym wzorkiem popatrzyła na wyczekujące odpowiedzi dziewczyny i przecząco pokiwała głową.
-Ale co to znaczy..?! - Prawie krzyknęła Minako, która lekko podniosła się na krześle.
-Księżniczka już próbowała. - Odparła spokojnie Michiru.
-Nawet Gwiazdy szukały. - Dodała Haruka.
Obie spuściły wzrok. Westchnęły.
-Zrobiłyśmy wszystko, co byłyśmy w stanie...- Głos Setsuny przerwał powstałą ciszę.
-Ale.. ja wiem.. ja to czuje! Ona żyje! - Głos bruneta przepełniony był rozgoryczeniem, smutkiem, żalem i ... tęsknotą.
-Nie możemy porzucać nadziei. - Pewność w głosie Ami wszystkich zaskoczyła. - Nie możemy się poddać!! - Dodała głośniej i zaczęła szukać czegoś w laptopie. Kilka kliknięć, drukarka zahurgotała i po chwili wydrukowała coś. Niebieskowłosa podała kartkę Setsunie.
-Kto to? - Spytała czerwonooka patrząc na brunetkę na kartce.
-Przyjrzyj się. Poznajesz ten uśmiech? I ten wyraz oczu? - Zapytała. Setsuna i siedzące koło niej Michiru i Haruka przyjrzały się uważnie kobiecie. Nawet brunet podszedł i znad ich głów spoglądał na te piękne miodowe oczy.
-To ona... - Szepnął, ale na tyle głośno i z przejęciem, że każda to usłyszała.
-Tak, to te oczy i ten uśmiech... - Z niedowierzaniem przytaknęła Haruka.
-Ale księżniczka miała białe włosy ze złotym połyskiej i jasno błękitne, wręcz białe oczy... - Przerwała na chwilę Michiru, by znów przyjrzeć się zdjęciu. - ... Ale masz rację, to ona! - Nieopisana radość wstąpiła w serce dziewczyny. Ale też kilka wątpliwości. - Wiecie gdzie mieszka? - Spytała spoglądając na Ami.
-Niestety... - Urwała niebieskowłosa i westchnęła ciężko.
-Wiemy tylko, że nazywa się Suzuki Miyoko. - Powiedziawszy to czarnowłosa Rei wstała od stołu, by po chwili opaść na kanapie. Wróciła do lektury.
-Próbowałyśmy jej szukać. - Głos zabrała Mako. - Pytałyśmy ludzi, chodziłyśmy po całym mieście. Nawet na rynku byłyśmy...
-Nikt jej nie zna, a tym bardziej nie wiedzą, gdzie mieszka.. - Dokończyła opowieść Minako.
-Zupełnie jakby się rozpłynęła, zapadła pod ziemię albo coś w tym rodzaju.. - Podsumowała Ami. - Zero informacji. Nie możemy również namierzyć jej aury. Jeśli to jest ONA, to powinna mieć aurę... - Zapadła cisza wyrażająca smutek obecnych, a brunet wrócił do obserwowania przechodniów. Może miał nadzieję, że ją dostrzeże? Że ją znajdzie wśród tłumu...?

*

Brunetka po kolejnej niespokojniej nocy wstała dosyć późno, zjadła śniadanie i postanowiła pójść na zakupy. Lodówka nie świeciła jeszcze całkiem pustkami, ale czegoś w niej brakowało. Miyoko przez ostatnie dwa tygodnie rynek tokijski omijała szerokim łukiem i robiła zakupy w pobliskich sklepach i supermarketach. Jednak nic nie zastąpi smaku i zapachu wyrobów sprzedawanych na rynku.
~Super! Uzależniłam się! ~ Zaśmiała się w duchu. ~ Teraz wiem, że nie mogę wyjechać stąd na dłużej niż dwa tygodnie! ~ Uśmiechnęła się do siebie i lekkim krokiem podążała w stronę rynku. Jej długie, ciemne włosy delikatnie powiewały na lekkim wietrze. Idealnie kontrastowały z białą (w szafie ma ich kilka różnych kroi- to jej ulubiony kolor) zwiewną sukienką za kolano, w którą była ubrana dziewczyna. Jej twarz wyrażała radość i beztroskę, jednak im bliżej była celu swojego spaceru, tym większy strach opanowywał jej serce.
~Skoro nie pojawili się przez dwa tygodnie, to czemu akurat dzisiaj mieliby zaatakować? A tym bardziej znowu w tym samym miejscu? ~ Pocieszała samą siebie w duchu. Jednak przeczucie, a może to była tylko paranoja, taka sama jaka ogarnęła całe miasto, nie dawało jej spokoju.
Dzień był słoneczny i ciepły. Ptaki radośnie ćwierkały, drzewa pod wpływem wiatru wygrywały swoje melodie, a słowami do tych piosenek były odgłosy rozmów ludzi. Radosnych ludzi. Jedynie wprawny obserwator byłby w stanie zauważyć nutkę niepokoju w zachowaniu, w rozmowach, w gestach wszystkich. Tak. Całe miasto w napięciu czekało na dalszy rozdział historii z bagniakiem w roli głównej.

*

-Więc ustalone. Codziennie, każda z nas będzie patrolowała poszczególne części miasta. - Powiedziała na koniec oficjalnego zebrania Ami, która zajmowała się strategią działania. Zebranie nie było długie. Wszyscy wiedzieli co muszą zrobić. Chronić miasto. Znaleźć JĄ. Znaleźć cel bagniaka.
-To ja już pójdę. - Powiedział brunet wstając od stołu. Reszta tylko odprowadziła go wzrokiem. Poszedł objąć straż na rynku tokijskim. Sam wybrał sobie to miejsce. Pozostałe dziewczyny wyszły na swoje patrole chwilę później. Każda z nich, brunet także, miała zegarek-komunikator, więc byli ze sobą w stałej łączności.

*

Brunetkę od rynku dzieliło tylko wzgórze. Tak, to samo, z którego dwa tygodnie temu obserwowała poczynania obślizgłego stwora. To samo, z którego lubiła obserwować ludzi. To samo, gdzie przychodziła by wyżalić się wiśni. Wiedziała, że ją wysłucha. Wiedziała również, że jej nic nie poradzi. Ale lubiła to. Inni uważali ją za dziwadło. Wyśmiewali kolor jej oczu. Były miodowe, wręcz złote. Nie rozumieli. Nie chcieli zrozumieć. Nie chcieli poznać. Dlatego Miyoko trzymała się własnego cienia i, jak kot, chodziła własnymi, przez siebie wytyczonymi, ścieżkami.
Była już blisko szczytu. Jeszcze dwa kroki.. jeden... i była na szczycie. Widziała znów ten sam obrazek, co każdej soboty. Masa ludzi chodząca od stoiska do stoiska z dużą ilością toreb z zakupami. Radośni zakochani.
Śmiejące się dzieci. Właśnie- dzieci.
~Jakie to nie rozważne...~ pomyślała nastolatka i już chciała zwymyślać rodziców tych dzieci, gdy inna myśl przez jej umysł przemknęła. ~ Przecież przez 2 tygodnie nie było ataku! Więc dlaczego mieliby swoje dzieci w domach zamykać...~ Skarciła sama siebie i z wymuszonym uśmiechem pobiegła ku targowisku. Niby radosna, wesoła i beztroska, ale jednak to przeczucie... Nasilało się z każdą chwilą. Nie umiała tego wyjaśnić, ale czuła, że wydarzy się coś niedobrego.

Plac rynkowy. Ogromny zbudowany na zasadzie koła. Środek pusty, a na krawędziach poustawiane budki. Do tego kręgu prowadziły dwa wejścia. Jedno na północy, a drugie na południu. W samym środeczku znajdowała się fontanna. Była dosyć duża, spokojnie weszłoby do niej z 10 osób. Naokoło niej było ustawionych kilka ławek, na których teraz właśnie siedziało kilka obejmujących się par. Plac ten spełniał dwie funkcje. Pierwszą i najważniejszą była funkcja handlowa. W weekendy był tu rynek, zwłaszcza w sobotę był tłok, więc handlarze nie narzekali na nudę czy brak pieniędzy. W tygodniu zaś, gdy budki zostały chowane do pobliskiej "stodoły", był to plac zabaw. Dzieci biegały, grały w piłkę nożną, w ręczną z wyimaginowaną siatką, a jeszcze kawałek dalej w tenisa, albo coś innego. Tak, plac ten był ogromny. Wieczorem zmieniał się w miejsce schadzek zakochanych. Jego wielkość pozwalała na to, że wiele par tu mogło przyjść, ale jednocześnie mogli zachować duży dystans z inną parą.

Brunetka bardzo była uradowana tym, że znowu tu jest, że znowu może słyszeć ten rozgardiasz, no i brać w nim udział. Ten rynek to jedyne takie głośne miejsce, w którym ona lubi przebywać. Przeważnie to hałaśliwe placówki omija. Nie lubi tłoku. Źle się wtedy czuje. Ale rynek tokijski to zupełnie inne miejsce.

Wreszcie! W końcu po tych 2 tygodniach była w miejscu, które tak kocha. Radość przepełniała jej serce, ale jednocześnie jakiś dziwny niepokój. Rozglądając się czy doszły jakieś nowe produkty podeszła do fontanny i usiadła na wolnej ławeczce. Jakoś nie spieszyło jej się do robienia zakupów.
~Mam przecież dużo wolnego czasu. Posiedzę sobie tu troszkę w słońcu...~ Z rozmarzonym wyrazem twarzy rozsiadła się wygodnie i zamknęła oczy. Słońce nie było przykryte ani jedną chmurką. Ktoś by mógł zacząć narzekać, że praży aż za bardzo, ale Miyoko lubiła skwar. Lubiła ciepło, nie znosiła zimna. Jednak, mimo bezchmurnego nieba, twarz brunetki nagle przykrył cień, a ludzie w niewyjaśnionym popłochu z krzykiem rozbiegli się poza rynek. Dziewczyna zdziwiona zaistniałą sytuacją otworzyła powoli oczy i na jej twarzy wymalowało się przerażenie. Otóż centralnie nad nią wisiał ten bagnisty stwór. Poprawka, on spadał w jej kierunku! Brunetkę sparaliżował strach. Jedyne, co mogła zrobić, to przyglądać się swobodnemu opadaniu stworzenia. Sekundy stały się dla niej minutami. Wszystko szybko się potoczyło, ale sama "zainteresowana" widziała to jakby w zwolnionym tempie.
Potwór opadał niczym liść spadający z drzewa, jego cień powiększał się z chwili na chwilę, a jego odór coraz bardziej dusił. Wszyscy się rozbiegli. Tym razem nawet gapie nie zostali. Sytuacja była o tyle groźniejsza, że z góry stwór miał lepsze pole manewru. Mógł bez problemu każdego dosięgnąć, zwłaszcza, że od ostatniego razu nieco mu się urosło... dokładniej: razy dwa. Był teraz w stanie ze środka placu dosięgnąć osobę która stała kilka metrów poza terenem rynku.
Nagle brunetka poczuła, że ktoś bardzo szybko do niej podbiega, bierze ją na ręce i szybkim biegiem ucieka jak najdalej od stwora. To działo się na tyle szybko, że nawet bagniak, którego refleks był świetny, nie zdążył zareagować. Może dlatego, że przysłonił sobie całe zajście wielgachnym cielskiem. Gdy tylko się zorientował, że cel mu czmychną sprzed nosa, ruszył w pogoń.
Wszystko działo się tak szybko, że Miyoko nawet nie wiedząc kiedy, zamknęła oczy. Powodem była prędkość z jaką poruszał się jej wybawiciel. Nawet nie zdążyła się mu przyjrzeć. Jedyne, co czuła to pęd wiatru uderzający w twarz i przeczesujący długie włosy. Nie wiedziała jak szybko się poruszają, ani gdzie są. Miała nawet wątpliwości czy są w ogóle jeszcze w Tokio. Jedyne, co wiedziała to to, że ten ktoś uratował jej życie. Miała nadzieję, że jej wybawiciel (wiedziała, że jest to mężczyzna- łatwo poznać po budowie ciała) jest jej sprzymierzeńcem, a nie wrogiem. Mimowolnie wtuliła się w jego dobrze zbudowane ramiona, a ręce oplotła wokół szyi. Bała się. Tego pędu. Tej szybkości. Tego, że spadnie. Tego, że nie ucieknie. Tego, że to wróg. Ale nie miała wyjścia. Jedyne, co mogła teraz zrobić, to mocno się trzymać i modlić do niebios, żeby to nie był człowiek chcący zrobić jej krzywdę. W pewnym momencie poczuła, że wiatr słabnie. A może to oni zwolnili? Uchyliła niepewnie powieki. Tak, zwolnili. Otworzyła już całkiem oczy i spojrzała na twarz swojego wybawiciela. Był to młody chłopak o kruczo czarnych włosach z delikatnym, granatowym połyskiem. Ubrany był w smoking z czarną peleryną, czerwoną od spodu. Zapewne na jego głowie powinien być cylinder albo coś w tym rodzaju, ale albo wiatr go strącił, albo chłopak go wcale nie nosił, bo i tak by go zgubił. Brunetka niestety nie widziała oczu wybawiciela, gdyż były przesłonięte białą maską. Po czole chłopaka spłynęło kilka kropelek potu. Zmęczył się. Ale chyba byli bezpieczni. Dziewczyna rozejrzała się powoli i ostrożnie. Nigdzie nie było ani śladu stwora, nie było też czuć jego odoru.
Poruszali się teraz z normalną prędkością. Wiatr delikatnie obmywał ich ciała. Sprawiał ulgę zmęczeniu. Trasa ich biegu w tym momencie biegła po nieosłoniętej drzewami przestrzeni, co nieco zaniepokoiło dziewczynę. Byli teraz łatwym celem. Okolica wyglądała na bezpieczną, jednak nigdzie nie było widać ani słychać ludzi. Jedyne czego dziewczyna była pewna to, że są w Tokio. Nawet domyślała się, jaka to dzielnica. Nagle bez powodu ogarnęła ją wielka panika. Zaczęła nerwowo się rozglądać, nawet jej wybawiciel to zauważył i spojrzał na dziewczynę. Ona nie zwróciła na niego zupełnie uwagi, dalej się rozglądała, a po krótkiej chwili jej wzrok zatrzymał się centralnie na obrazie za nimi. Twarz jej wyrażała przerażenie, a usta wygięły się w niemym krzyku. Chłopak zobaczył to i zerkną za siebie. Otóż bagniak zbliżał się do nich z niewiarygodną prędkością. Brunet ostatkiem sił przyspieszył, jednak nie mógł już używać tzw. migoczącego kroku. Potwór będąc kilka metrów za nimi miał ich w zasięgu macek, ale nie atakował, co bardzo zdziwiło i zaniepokoiło dziewczynę. Dodatkowo zdawała sobie sprawę, że bieg męczy chłopaka, a bagniak jest w pełni sił.
~On chce nas zmęczyć, a później wyssie resztki sił. Tak właśnie działa.~ Pomyślała, przypomniawszy sobie pamiętny dzień sprzed dwóch tygodni. Z zamyślenia wyrwał ją lekki krzyk chłopaka i uczucie spadania. Owszem, spadała. Chłopak potknął się o wystający korzeń i oboje upadli turlając się przez kilka metrów. Brunet natychmiast wstał i pobiegł do leżącej na ziemi dziewczyny. Miyoko porządnie się poturbowała. Niebieskooki wiedział, że poradzi sobie ona ze wstaniem, a on sam osłonił ją przed atakiem potwora. Odganiał jego macki jakąś czarną laską, którą trzymał w rękach. W tym czasie brunetka powoli podniosła się z ziemi i skryła za plecami wybawiciela.
-W porządku? – Spytał brunet delikatnie zerkając na dziewczynę. Jego głos był delikatny, ciepły; wyrażał troskę o dziewczynę. Miyoko miała dziwne wrażenie, że skądś zna ten głos. Dopiero w tej chwili cały ten zamaskowany chłopak wydał jej się dziwnie znajomy. Nic nie odpowiedziała, jedynie delikatnie skinęła głową i uchyliła się przed atakiem bagniaka. Chłopak znów zwinnie odparł jego atak, uważając przy tym by nie zrobić krzywdy brunetce, która stała teraz blisko niego. I tak już wystarczająco się poobijała, gdy się przewrócili. Bagniak miał ich na wyciągnięcie macek a i tak nie atakował, bawił się jedynie. Ataki, które stosował, były niczym drażnienie bezbronnego zwierzęcia. Nagle pogoda się zmieniła. Tym razem nie była to zapowiedź pojawienia się czarodziejek. Wręcz przeciwnie – ponad bagniakiem pojawiła się postać. Spowijał ją obłok dymu, dlatego ani dziewczyna ani chłopak nie byli w stanie dostrzec twarzy, jedynie po sylwetce wiedzieli, że jest to mężczyzna o długich włosach. Po krótkiej chwili po okolicy poniósł się śmiech owego człowieka (o ile to był człowiek), a jego ręce wskazały na drzewa znajdujące się kilkadziesiąt metrów od Miyoko i bruneta. Bowiem plac ten z obu stron był otoczony lasami, fakt faktem oddalonymi o kilkadziesiąt metrów, ale jednak to były lasy. Z nich właśnie poczęły wyłaniać się dziwne postaci w mundurach. Łatwo było się domyślić, iż były one na rozkazach „mglistego mężczyzny”. W rękach dzierżyli broń palną. Brunet długo nie myśląc chwycił Miyoko za rękę i rzucili się do ucieczki. Umundurowani poszli w ich ślady. Brunetka nie miała odpowiednich butów do takiego pościgu, ale ku zdziwieniu chłopaka nadążała, a nawet chwilami biegła nieco szybciej niż on. Złotooka bowiem lubiła czasem sobie podbiec czy zbiec po zboczu, a takie buty plus trwa to nie było dobre połączenie, ale ona już miała w tym wprawę. Nawet nie zdążyła zastanowić się nad tym dokąd biegną, ale czuła, że brunet dobrze wie, gdzie zmierzają. Nie pomyliła się. Po kilkudziesięciu sekundach ich oczom ukazał się pałac w całej jego „okazałości”. Prawie, że się rozlatywał, ale o dziwo wejścia nikt nie pilnował, ani nie było założonej plomby.
~No tak atrakcja turystyczna. A te drzwi wyglądają jakby się zaraz miały przewrócić, ale są dobrze umocowane i zabezpieczone. Czytałam o tym kiedyś.~ Pomyślała złotooka i już po chwili byli w środku. Niestety nie mieli czasu na zwiedzanie. Brunet pociągnął dziewczynę w jeden z korytarzy. Biegł tak jakby znał to miejsce na pamięć. Już było słychać odgłos żołnierzy wbiegających do budynku. Ich krzyki niosły się po wszystkich korytarzach i odbijały się od każdej ściany. Dziewczyna była przerażona. Zerkała wciąż za siebie upewniając się, czy aby na pewno ich nie dogonili. Nagle brunet gwałtownie skręciło do jakiegoś pomieszczenia i zamknął szybko drzwi. Był to chyba jakiś magazyn albo coś w tym rodzaju. Było ciemno, jak w całym pałacu zresztą, ale oczy brunetki na tyle przywykły do mroku iż była w stanie dostrzec walające się po pomieszczeniu kartony i inne tego typu. Obydwoje kucnęli pod drzwiami. Nie mogli schować się w dalszej części pomieszczenia gdyż wtedy można by było ich zobaczyć przez kwadratową szybkę, która zdobiła górę drzwi.
-Myślę, że będziemy tu bezpieczni. Przynajmniej przez jakiś czas. – Stwierdził szeptem brunet.
-Dziękuję.
-To był mój obowiązek. – Odparł z uśmiechem chłopak.
-Jak myślisz, za ile tu dotrą? – Wtedy usłyszeli kroki jednego z nich. Chodził i przeszukiwał wszystkie pomieszczenia. Strach zajrzał im głęboko w oczy kiedy usłyszeli, że zatrzymał się on pod wejściem do magazynu. Stał chwile. Chyba zaglądał przez szybę. Uf.. poszedł dalej.
-A co jeśli tu wróci? Jak się stąd wydostaniemy? – Zapytała szeptem Miyoko. – Czemu tu nie zajrzał? – Dziewczyna nie zwróciła nawet uwagi na to, że brunet jej nie słucha. Zadawała pytania ni to sobie ni to jemu. On zaś nasłuchiwał. Wyłapał niestety odgłos kroków kilkunastu ludzi kierujących się w ich stronę. Z drugiej strony kroki jednego żołnierza, który doszedł do końca korytarza i właśnie wracał by dołączyć do grupy. Złotooka tego nie słyszała, pogrążona była w swoich myślach, które mimowolnie wypowiadała szeptem. Chwile później kroki były już bardzo słyszalne, ale dziewczyna dalej szeptała „Jak się wydostaniemy? Co chcą z nami zrobić? Czego chcą”, jak gdyby to była jej mantra. Brunet widział, że była przerażona. Usta niestety jej się nie zamykały, co mogło ich doprowadzić do zguby. Kroki ustały. Było słychać rozmowę w niezrozumiałym języku.
-O nie! Oni tu są…- Szepnęła z przerażeniem dziewczyna. Chciała coś jeszcze powiedzieć, ale brunet jej nie dał, bowiem złożył na jej ustach długi delikatny pocałunek. Miyoko była zaskoczona -to mało powiedziane- ale poddała się chłopakowi. I znowu ogarnęło ją uczucie, że zna tego chłopaka. Oboje oddali się tej chwili tak bardzo, że nic nie słyszeli. Byli teraz tylko oni. Nawet nie zauważyli, że żołnierze się wycofali. Po dłuższej chwili zamaskowany odsunął się delikatnie od złotookiej i spojrzał w jej oczy. Byli na tyle długo w ciemnym pomieszczeniu, że widzieli swoje twarze wręcz doskonale. Dziewczyna nic nie mówiła, jedynie ciężko oddychała. Ta sytuacja ją zaskoczyła i to bardzo. Nie wiedziała co o tym wszystkim myśleć. Chłopak natomiast wyglądał na szczęśliwego, uśmiechał się do niej promiennie.
-Jak dobrze.. – Powiedział nagle i przerwał. Westchnął i ujął jej twarz w swoje dłonie. Znów złożył pocałunek, tym razem krótki, i przytulił. – Jak dobrze, że jesteś. Po tylu latach, kochana!

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Miyoko dnia Nie 13:33, 13 Lut 2011, w całości zmieniany 5 razy
Zobacz profil autora
Do góry
Strona 1 z 1
Skocz do:  
Wyświetl posty z ostatnich:
Do góry
Napisz nowy temat     Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Regulamin